Ludzie kina: Hal Hartley
Hal Hartley to gwiazda kina niezależnego. Niestety ostatnimi czasy, ta gwiazda zamiast świecić coraz jaśniej, niepokojąco mruga. Niektórzy twierdzą nawet, że wydaje się, jakby spadała. W latach 90. Hartley, melancholijny filmowy don Kiszot, zwany "Godardem z Long Island", był dla wielu jednym z najważniejszych reżyserów amerykańskiego offu. Wiek XXI jak na razie nie sprzyja Hartleyowi, który dryfuje od jednej niezbyt udanej produkcji do drugiej, zmierzając w kierunku nierozpoznawalnym nawet dla zagorzałych fanów. Ale nawet jeżeli cokolwiek zagubiony dziś Hartley nigdy by się już nie odnalazł, pozostanie autorem małych wielkich arcydzieł z ubiegłej dekady: Trustu, Simple Men, Amatora - mistrzem, który jak nikt potrafi wyrazić w kinie niezaprzeczalna prawdę: "życie jest niczym więcej, tylko kłopotami i pożądaniem".